Wczoraj pisałem online i po kliknięciu „dalej” cały tekst gdzieś przepadł. Szkoda, bo to jeden z takich, które ciężko powtórzyć. Trudno…Spróbuję chociaż powtórzyć sens. Otóż w wieczór czwartkowy, podczas silent disco przeprowadziłem z moim Czechem rozmowę na temat ryżowego biznesu, że pod jego namową wydałem kasę na butlę gazową, kuchenkę i wszystkie te gary i garnki potrzebne i niezbędne do gotowania. W związku z przybywającą co dzień ilością barów na plaży okazało się bezsensem konkurowanie z nimi, choćby z takiego powodu, że większość przyjeżdżających tu białasów zarabia w euro , funtach lub w dolarach i ceny restauracyjne są dla nich i tak śmieszne. Poza tym większość przyjeżdża na stosunkowo krótko; pobyty miesięczne to te z tych dłuższych. Wymyśliłem więc nowy produkt: frytki! Ondrej obiecał, że od jutra, czyli od piątku bierze się do roboty. Minął piątek, minęła sobota i niedziela i nic. Wieczorem w niedzielę zapytałem czego mu brakuje poza chęciami, że przez trzy dni nic nie zrobił. Dowiedziałem się, że to ja miałem wszystko przyszykować, Ondrej natomiast miał iść z towarem na plażę. OK, powiedziałem i w poniedziałek rano po zrobieniu stosownych zakupów w postaci bramboli (kartofle po czesku) za 20 Rs kg, oleju palmowego 60 Rs za 1l wystrugałem ręcznie milion frytek. Koleżka Czech zabrał to wszystko na plażę, a ja za nim podpatrzeć jak wygląda czeski wolny rynek z ich marketingiem i tym wszystkim, co jest potrzebne aby sprzedać towar. Nie zdążyłem wziąć aparatu tak szybko przeszedł 2 kilometry i wrócił oznajmiając, że nikt się nie spytał o najmniejszą nawet frytkę, pomimo wykutej na blachę regułki: only tłenty rupies, gut czips, gut pomes frytes. Poddał się bez walki po 5 minutach. My, Polacy mamy we krwi walkę, nawet jak nie ma wroga musimy go sobie znaleźć lub wymyślić, Czesi są specjalistami aksamitnymi…Jest taki dowcip: w trakcie okupacji w jednym przedziale jedzie Warszawiak z Poznaniakiem, ten pierwszy: co u was, bo my wysadzamy te transporty kolejowe, organizujemy zbrojne akcje, rozbrajamy drani. Poznaniak na to: a u nas to jest zakazane…Przepraszam wszystkich Poznaniaków, to tylko przytoczony stary żart, gdybym powiedział na was: ty Czechu..to byłaby inna sprawa.
Jest mi przykro, że Ondrej będzie musiał znaleźć innego towarzysza podróży. Takie przyziemne drobiazgi jak pasta do zębów, papier wiadomo do czego; wszystko kosztuje (zaprosiłem Ondreja do wspólnego mieszkania, ale nie do życia na mój koszt) sprzątanie i inne domowe czynności w czeskim wydaniu kuleją, a to jest, co prawda tylko przez chwilę, ale mój dom, a nie kolonie. Zbyt wiele osób w Polsce tak mnie potraktowało, że jestem tu, gdzie jestem i mam się tutaj czegoś nauczyć (przede wszystkim o sobie), będzie to pierwszy sprawdzian, czy potrafię powiedzieć NIE. Zobaczymy.