Minął tydzień od ostatniego wpisu. To nie dlatego, że coś złego się u mnie stało, lub ewentualne problemy z brakiem dostępu do internetu. Po prostu zupełne nic się nie działo, co byłoby warte opisania. W najbliższą sobotę wyjeżdżam z Palolem, więc na blogu drgnie. Natomiast tu w Palolem mało białych ludzi, resorty w zasadzie już wszystkie otwarte i czekają na klientów. Turyści z Izraela gdzieś przepadli, widocznie u nich jest jakiś cykl wakacyjno – wyjazdowy związany być może z przepustkami z armii, wiadomym jest bowiem, że kobiety i mężczyźni w Izraelu po odsłużeniu jakiegoś czasu dostają na koszt państwa wakacje, często właśnie bywa, że w Indiach. Jedynie wycieczki z Rosji trzymają jakiś swój cykl; jedna wyjeżdża, druga przyjeżdża w to miejsce. Całe rodziny: babcia, dziadek, mama, tata i jeszcze pchany wózek dziecięcy po plaży. Wszyscy krzyczący po rosyjsku gdzie które zjadłoby pizzę lub lody. Jak w Międzyzdrojach na wczasach FWP. Niestety, Goa ze swoją hippisowską atmosferą to już chyba historia, chyba że tak jest tylko w Palolem. Będę miał okazję sprawdzić, planuję przed wyruszeniem do Kerali i po zwiedzeniu Panaji i Old Goa wpaść na chwilę do Arambol. Może Palolem zostało wykupione na sezon przez naszych przemiłych sąsiadów….
Mój Czech mieszka w łódce zaparkowanej na plaży, czeka na przelew od swojej rodziny, który troszkę mu się spóźnia. Ja spieniężyłem (oczywiście ze stratą) butlę gazową, kuchenkę i wszystkie inne gary szefowi restauracji w moim resorcie, a ponieważ wraz ze sprzętami oddałem również zapasy spożywcze typu ryż, olej, przyprawy itd. Jestem co dzień zapraszany na „socjalny obiad”, w końcu prawdziwe indyjskie jedzenie, bo to co serwuje knajpa, jak większość innych to hamburgery, tosty i frytki – wiadomo klient rusek nasz pan. Pogoda jak drut, aczkolwiek przez trzy dni lało, w tym w nocy ściana wody z nieba przez parę godzin, monsun jeszcze się odzywa.