Wczoraj wieczorem uczyłem moich Hindusów z lokalu „Rosemary” grać w bilard, pozmieniałem im trochę zasady na bardziej europejskie. Zupełnie nieźle grają, ten stół musiał już tu być co najmniej rok wcześniej. Pożyczyłem koleżkom moją maszynkę do strzyżenia włosów kupioną w Polsce specjalnie na ten wyjazd. Jak widać na zdjęciach jeszcze jej nie używałem, ale się przydała, grunt to dobre stosunki sąsiedzkie. Dziś z kolei przyszedł czas na naukę robienia placków ziemniaczanych. Dobrze, że w tak prymitywnych warunkach mimo wszystko mieli maszynkę, przez którą przepuściłem 5 kg kartofli, gdybym te 5 kg musiał trzeć na tarce to trochę by to trwało. Placki bardzo smakowały, jednak kucharz przyglądając mi się w akcji dodał trochę indyjskich przypraw i wyszły z tego chapati potatoes, też dobre. Dobre relacje z szefem Rosemary przyniosły korzyści w postaci dobrego jedzenia, czarnej kawy rano i innych smakołyków bez wydawania i tak już posiadanych przeze mnie skromnych środków. Wiedząc, że pojutrze rano wyjeżdżam z Palolem zrobiłem duże pranie. Przy tak wysokich temperaturach – w dzień około 30 stopni, niestety nic nie chce schnąć – jest taka wilgotność powietrza. Zabierając z Polski ręcznik, poszwę i inne tekstylia trzeba pamiętać, żeby były to tkaniny szybkoschnące. Jutro pakowanie i spotkamy się z północnej Goa.